Na ten wyjazd nie trzeba było mnie długo namawiać. Doświadczenie z 2003 roku podpowiadało, że może być tylko lepiej. Wiedziałam czego się spodziewać, wiedziałam, że dam radę, a przede wszystkim – była to okazja do sprawdzenia nowego roweru w jego „naturalnym środowisku”. Na długim, szosowym dystansie.

Zgodnie z plakatem promującym – I Gdańska Pielgrzymka Rowerowa Gdańsk-Wilno trwała od 20 do 28 sierpnia 2004 roku. Udało mi się niedawno odnaleźć notatki i „tajne plany”, stąd z dość sporą dokładnością mogę opowiedzieć ile kilometrów czekało na nas w poszczególnych dniach pielgrzymowania.
- Dzień 1 – Gdańsk – Orneta – 130 km
- Dzień 2 – Orneta – Święta Lipka – 86 km
- Dzień 3 – Święta Lipka – Olecko – 102 km
- Dzień 4 – Olecko – Sejny – 66 km
- Dzień 5 – Sejny – Alytus – 75 km
- Dzień 6 – Alytus – Wilno – 117 km
Łącznie przejechaliśmy ponad 570 kilometrów w 6 dni. Nocowaliśmy w internatach, salach gimnastycznych, pokojach gościnnych w klasztorze. Mój kalendarz milczy – zarówno jeśli chodzi o dystanse i czas, jak i o wrażenia. Całe szczęście, że z tego wyjazdu pamiętam nieco więcej.

Przede wszystkim zaufałam doświadczeniu innych – nawigację, zwiedzanie – poddałam się grupie. Młodzież, jak to młodzież – dobrze się bawiła. Byliśmy na wakacjach, byliśmy w drodze, beztrosko ale z intencjami, po prostu jechaliśmy. Bagaże jechały w samochodzie obok, jechał też z nami samochód serwisowy – w każdym momencie mogliśmy z niego skorzystać. Była to bardzo komfortowa sytuacja, zwłaszcza, że dystanse dzienne były długie, a auto dawało poczucie bezpieczeństwa.

Nie pamiętam, jaka była pogoda, gdy wyruszaliśmy spod kościoła pod wezwaniem św. Ojca Pio na gdańskim Ujeścisku, za to pamiętam doskonale, że na Wyspie Sobieszewskiej okupowaliśmy kioski i sklepy, i wykupiliśmy chyba wszystkie dostępne w okolicy peleryny przeciw deszczowe.
W Elblągu zatrzymaliśmy się koło dużego centrum handlowego i tam, na zmianę, chodziliśmy do toalet, żeby chociaż trochę się ogrzać i wysuszyć pod suszarkami do rąk w toaletach. Zaraz po tym był długi podjazd pod wysoczyznę elbląską, wszystko po to, aby po ponad 100 km dojechać do Ornety – pierwszego noclegu.
Drugiego dnia jazdy czekała nas wizyta w Sanktuarium w Stoczku Klasztornym, a nocleg zaplanowany był w Sanktuarium w Świętej Lipce. I jako że to był sierpień – pielgrzymkowy, wakacyjny miesiąc z literką R – było tu bardzo dużo ślubów. Co chwila jakaś para nowożeńców przejeżdżała przez bramę. I jakoś tak się złożyło, że z koleżanką dojechałyśmy z pierwszą grupą, i tak jakoś po ogarnięciu się – stanęliśmy wszyscy „na bramie”. Zebrane w ten sposób fanty zostały kilka dni później wykorzystane na Litwie do negocjacji warunków noclegowych w pewnym internacie. 😉
Kolejne dni nie zapisały się jakoś szczególnie w mojej pamięci. W Suwałkach, przez które przejeżdżaliśmy, żartowaliśmy z bieguna zimna. I nic poza tym. Aż do ostatniego dnia. Do przejechania mieliśmy odcinek z Alytus (Olita) do Wilna. Sto siedemnaście ostatnich kilometrów. Szósty dzień. Było zimno, wiało w twarz, padało. Pogoda była paskudna do tego stopnia, że byliśmy przekonani, że jakiekolwiek zatrzymanie się w przypadkowym miejscu grozi zamarznięciem. Zatrzymaliśmy się. Przy długiej prostej drodze, pod wiatr oczywiście, przy jakimś barze? Restauracji? Piliśmy tam gorące herbaty i kawy. Grzaliśmy się, żeby poczuć palce rąk. Wszyscy marzyliśmy o dojechaniu na miejsce, długim gorącym prysznicu, suchych ubraniach i rzuceniu rowerów w kąt (przynajmniej do następnego dnia).
Kiedy już udało się dojechać do szkoły, bo w szkole mieliśmy nocować przez kolejne kilka dni, okazało się, że nie ma ciepłej wody. No bo przecież jest sierpień, są wakacje, szkoła jest zamknięta… Całe szczęście ruszyła zimna woda… A ciepła dopiero następnego dnia. I nigdy nie zapomnę tego lodowatego prysznica po całym lodowatym i mokrym dniu… Nasze krzyki niosły się po całej dzielnicy… Całe szczęście następnego dnia ciepłej wody już nie brakowało. Ale doskonale pamiętam, jak tuż po przyjeździe, wstawialiśmy rowery do sali gimnastycznej i biegliśmy po bagaże, byle tylko szybciej się umyć…

Zwiedzanie Wilna i okolic
Wilno pamiętam kilkoma migawkami – wąska kaplica w Ostrej Bramie, piękne kościoły, wąskie ulice, pełno zieleni, życzliwość. Cmentarz wśród zieleni, na skarpie, widok na jezioro, kładkę i zamek na jeziorze – Troki.
A teraz lista faktów – kilka obowiązkowych punktów na mapie Wilna – do odwiedzenia przynajmniej raz.
- Ostra Brama, Kaplica Ostrobramska, obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej. Jedna z bram miejskich, wzniesiona na początku XVI wieku, jedyna pozostałość dawnych fortyfikacji miejskich. Na samym początku, w bramie, znajdowała się nisza, w XVII wieku dobudowano tu drewnianą kaplicę, a po pożarze w XVIII wieku – odbudowano ją murowaną. Nie wiadomo, kiedy dokładnie został umieszczony w niej cudowny obraz. Najprawdopodobniej pochodzi on z XVII wieku, uważany jest za cudowny i jest jednym z symboli chrześcijaństwa w Polsce i na Litwie. Szacuje się, że powstał w XVII wieku, w latach 1620-1630. I tak dla przypomnienia – pojawia się w Inwokacji.
- Ponary – byliśmy w miejscu upamiętniającym zbrodnię – masowe egzekucje były największą zbrodnią popełnioną w okresie okupacji niemieckiej na Kresach Północno-Wschodnich II RP. Dokładna liczba ofiar jest trudna do określenia, szacuje się ją na około 100 tysięcy osób. Polska inteligencja, Żydzi, członkowie polskiego ruchu oporu, sowieccy jeńcy wojenni, działacze komunistyczni, Romowie.
- Cmentarz na Rossie – zabytkowy zespół cmentarny, jedna z czterech polski nekropolii narodowych. Pochowani są tutaj między innymi – Joachim Lelewel, Maria Piłsudska (pierwsza żona Józefa Piłsudskiego), Euzebiusz Słowacki (ojciec Juliusza Słowackiego), Władysław Syrokomla, Ludwik Zdanowicz. Polecam poczytać dokładnie o historii Cmentarza, jego czterech częściach, stanie w jakim się znajdują, i jaka jest obecnie sytuacja i reakcja na stan faktyczny.
- Troki – pamiętam punkt widokowy na kładkę i zamek, położony na jeziorze Galwe. Wielokrotnie atakowany, niszczony i odbudowywany, ostatecznie zrekonstruowany. Na zamku znajduje się muzeum i odbywają się tu rekonstrukcje historyczne.
Co zwiedziliśmy w drodze do i z 😉
- Święta Lipka – Bazylika – barokowe sanktuarium maryjne, którego początek sięga XIV wieku. Według podań skazany przez sąd w Kętrzynie więzień umieścił na lipie figurę Matki Bożej, i dzięki składanym do niej modlitwom – został ułaskawiony.

- Stoczek Klasztorny – sanktuarium maryjne, zbudowane w XVII wieku. W klasztornej części sanktuarium znajduje się izba pamięci kardynała Stefana Wyszyńskiego – więzionego tutaj od 12 października 1953 roku do 6 października 1954 roku.

- Gietrzwałd – sanktuarium maryjne słynące z objawień maryjnych, które miały miejsce między 27 czerwca a 16 września 1877 roku. Są to jedyne objawienia w Polsce, których kult został zatwierdzony przez Kościół rzymskokatolicki, 11 września 1977 roku.

Do domu wróciliśmy późno w nocy – zmęczeni, szczęśliwi, pełni wrażeń, nowych wspomnień, znajomości.
I oczywiście – z planami na kolejny rok – Bazylika Narodzenia Najświętszej Maryi Panny – Mariazell – narodowe sanktuarium Austrii.
I tak z perspektywy prawie 20 lat, myślę sobie, że chętnie wróciłabym do Wilna. Spojrzała jeszcze raz na te wszystkie miejsca – tym razem spokojnym, dojrzałym i świadomym okiem. Niekoniecznie na rowerze. Ale na pewno z dużym zapasem czasu, cierpliwości i świadomości tego, co widzę.
Zdjęcia do tego wpisu pochodzą z współczesnych czasów, nie udało mi się dotrzeć do tamtejszych zdjęć.